Zakup Mazdy, czyli czy można wpaść na głupszy pomysł
Decyzja o zakupie
Cała historia zaczęła się od leniwego przeglądania komentarzy pod którymś z wpisów Stada Baranów na Facebooku (jeżeli ktoś nie wie co to, więcej informacji tutaj) . Jeden Fejsbukowicz poskarżył się, że od pół roku próbuje sprzedać mega rzadką Mazdę z ’81 roku, i zaraz w akcie rozpaczy odda ją na złom.
Zrobiłem screena, wysłałem Julii z komentarzem, że może jakaś przygoda?
Julia napisała do zakręconego chłopaka, który był w posiadaniu tejże Mazdy. Szybko okazało się, że samochód stoi pod Wrocławiem (jakieś 350 km od nas), że stan techniczny jest kiepski, olej trzeba dolewać przy każdym tankowaniu, amortyzatory nie istnieją, ma problemy z bendixem, słaby akumulator i coś tam jeszcze. Ale blacha jak dzwon.
Krótka dyskusja, spisanie za i przeciw. Proporcja była mniej więcej 10:1, tylko, że 10 za tym, że to głupi pomysł. Więc zapadła decyzja, jedziemy następnego dnia z rana. Oczywiście bez lawety, damy radę wrócić na kołach.
No to ruszamy!
Następnego dnia wsiedliśmy w naszą niezawodną furę wyprawowo/serwisowo/codzienną, jaką jest stara Honda Civic z gazem z przebiegiem gdzieś grubo powyżej 300 tys km. Zatankowaliśmy gaz do pełna. Autostrada, najpierw w stronę Łodzi (ulubiony odcinek Julii, wielkiej fanki Łodzi), później odbicie już na Wrocław. Cały czas wspominaliśmy niedawną wyprawę po idealnego Golfa II do Pabianic, także nawet nie zauważyliśmy, kiedy nawigacja kazała nam zjechać z autostrady, a do celu pozostało 40 km.
A widziałeś, jak robiliśmy naszego kamperowego Żuka?
Okazało się, że wjechaliśmy w mega malowniczą okolice! Stare, a nawet bardzo stare domy, zabytkowe zabudowania gospodarcze z czerwonej cegły, niesamowite widoki! Jechaliśmy, delektując się widokami. Niestety po 40 km okazało się, że nawigacja doprowadziła nas do tablicy ogłoszeń, która poinformowała nas o koncercie Sławomira i Luxtorpedy. Mazdy ani widać, ani słychać.
Rozejrzeliśmy się, zafascynowały nas ręcznie wykonane dekoracje w pobliskich domach.
Po zwiedzeniu okolicy, właściciel Mazdy zlitował się nad nami i przyjechał po nas. Mieliśmy wyjątkową eskortę motocyklem.
Po środku niczego….
Doprowadził nas do… szopy stojącej po środku niczego. Tak, dosłownie. Jak się okazało, Mazda ostatni rok służyła do przytrzymywania przednim zderzakiem drzwi do szopy, bo nie było w niej zamka. Prezentowało się to mniej więcej tak, jak na zdjęciu poniżej.
Szybkie oglądanie samochodu, jazdę testową zrobiła Julia. Okazało się że oprócz tego wszystkiego o czym wiedzieliśmy, samochód praktycznie nie posiada sprzęgła… Towarzyska rozmowa z właścicielem, dowiedzieliśmy się że aktualny lakier to inwencja twórcza któregoś z poprzednich właścicieli, że samochód w ciągu ostatnich 4 lat, 3 razy zmienił właściciela, za każdym razem wędrował do innego województwa. Dowiedzieliśmy się także, że oryginalnie Mazda była czerwona, że po przemalowaniu zaliczyła stłuczkę i jeszcze jakieś ciekawe historie, których nie sposób zliczyć!
Decyzja nie mogła być inna – bierzemy! I tu kolejna niespodzianka. Okazało się że właściciel jest synem znanego posła. Ale nie napiszemy którego, bo to nie blog polityczny 😉
Teraz tylko trzeba jakoś wrócić…
Umowa spisana, kluczyki przekazane, oba samochody zatankowane na lokalnej stacji na drogę powrotną. Olej dolany, płyn w układzie chłodzącym (a raczej zwykła woda…) sprawdzone, ruszamy!
Na początku spokojnie, nie przekraczając 60 km/h, wszak nie znamy samochodu, a dookoła tyle wspaniałej architektury!
I tak toczyliśmy się takim o to zestawem po lokalnych drogach
Na początku zatrzymywaliśmy się co ok. 20-30 km, kontrolując przy tym olej i wodę. Okazało się, że nie jest tak źle, jak właściciel mówił, dopiero po ok. 150 km zdecydowałem się dolać z 200 ml oleju, ale to bardziej zapobiegawczo, niż z konieczności. Chociaż fakt, że Mazda dymiła przy przyspieszaniu.
Ogólnie droga powrotna była monotonna, padał deszcz, nie mieliśmy z kim gadać jadąc osobnymi samochodami, ja także nie miałem radia w Maździe. Jedyna ciekawa rzecz jaka się wydarzyła, to bardzo intrygujący transport, który mijaliśmy gdzieś przed Łodzią.
Do domu dotarliśmy bez żadnych przygód. Zaparkowaliśmy Mazdę w bezpiecznym miejscu i stwierdziliśmy, że czas wreszcie coś zjeść i zastanowić się, co dalej z nią robimy.